Okiennice płoną
Spragnione twojego wejrzenia
Wypełniam rysy woskiem.
Głodzę w sobie Syna
Słońce do tego przywykło:
Rozszerzam skórę ościstego manekina,
Przeciągam żołądek aż po palce
By zatrzymać cię
W matrioszkowym uścisku
Wtedy łaknę -
Przełykam więcej niż potrafię
Nim jak rozżarzony meteor
Wylejesz się lawą
Przez ostrokół zębów
Przygryzam szkarłatne pomarańcze warg.
Jednak nie trawię nas
w sobie
Wosk odlepia się
Ode mnie zwojami
Jak perpetuum mobile
Przeistaczam własne ciało w chleb
Aż zostanie ze mnie
Platynowe pierze włosów
Będę Ikarem po raz ostatni -
Upadkiem ludzi w anioły przemienię
Dedalu,
Nie jesteśmy już sobie potrzebni.
Copyright by Joachim Andrzejewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz